![]() ![]() |
![]() |
|
Niepodległość, 1983, Numer 24 |
||
![]() |
Rydz (test nadesłany z RKW) - "Niepodległość" czyli o strukturze myślenia rewolucyjnego |
|
„NIEPODLEGŁOŚĆ” – czyli o strukturze myślenia rewolucyjnego 1. Nieskuteczność jako zapowiedź
lepszej przyszłości Brak odzewu na wezwania („nie udało nam się wywrzeć żadnego wpływu na politykę podziemia, ani na zmianę nastawienia rodaków w kierunku akceptacji poczynań politycznych”) (j.w.), nie zmusza publicystów „N” do refleksji nad własnymi propozycjami. „Z poglądów naszych nie zrezygnujemy, najwyżej zmniejszymy nakład” (j.w.), zawiadamia „N” i przechodzi do oskarżeń. „Utopijność naszego stanowiska polegała na tym, że proponowano koncepcje zrealizować mogli tylko przywódcy „Solidarności”, ci zaś nie tylko nie dorośli do takiej roli, ale nie potrafili nawet pełnić obowiązków kierownictwa związkowego” (nr 13/14). Dopiero potencjalnym zwolennikom obiecuje „N” bardziej elastyczną linię: „Ale czas pracuje na naszą korzyść. Coraz więcej ludzi stara się nawiązać z nami kontakt, co zostało tu i ówdzie zauważone. W naturalny sposób spowoduje to stonowanie naszych poglądów (…) (nr 16), co jednak jak na razie nie następuje, gdyż po kilku miesiącach publicysta „N” ogłaszając kolejną pryncypialną tezę, stwierdza: „Możemy to napisać bez obaw, że ktoś się obrazi i wycofa swe poparcie, gdyż nikt nas nie popiera” (nr 18/19). 2. Obalenie mitów jako droga ku rewolucji W tym miejscu powstaje błędne koło – bez dojrzałości rewolucja jest niemożliwa, a system czyni ludzi niedojrzałymi: „Nie wińmy tu tak bardzo Polaków. Są oni systematycznie niszczeni, ogłupiani, rozpijani i demoralizowani przez komunizm” (j.w.). Szukając możliwości przełamania tego błędnego koła, znajduje rewolucjonista właściwych winowajców. Są nimi oportunistyczni przywódcy i otaczający ich intelektualiści. „Kierownictwo „S” wraz ze swymi doradcami ponosi odpowiedzialność za brak przemian świadomości, skostnienie, a nawet regres świadomości mas członkowskich” (nr 13/14). Głównym zadaniem winna więc być walka z przywódcami, skłonienie ludzi do odwrócenia się od nich: „Możliwe jest natomiast powstanie politycznego podziemia pod warunkiem dania sobie świętego spokoju z TKK, RKW Mazowsze i ich światłymi koncepcjami zwalczania komunizmu za pomocą spółdzielczości” (j.w.). Lecz na drodze tej agitacji stają również wady rodaków: „W Polsce zresztą mało zwraca się uwagę na argumenty. Najważniejsze są nazwiska, nie co, ale kto mówi. Na tym zaś polu konfrontacji „N” nie wygra – skarży się jeden z jej publicystów, nadając jednocześnie pojęciu „konfrontacja” nowy rewolucyjny sens. Ów specyficzny stan ducha, który każe drukować co miesiąc ok. 100 stron rzucanego w próżnię braku społecznej świadomości, maszynopisu, łączy się ze stałym poczuciem niedocenienia, zmuszając jednocześnie do wysiłków na rzecz ośmieszenia tych, przemawiających samym brzmieniem nazwisk i instytucji. Nic więc dziwnego, że w oczach redaktorów „N” możność politycznego działania Lecha Wałęsy ograniczyć się może w praktyce do biegania do Episkopatu” (nr 11/12), a „żaden polityk (…) nie włożył jeszcze tyle pracy w osłabienie własnej pozycji i ośmieszenie się w oczach myślącej części społeczeństwa” (nr 13/14). W tych myślących oczach Wałęsa „nie jest w stanie odegrać innej roli niż kapitulancka”, bowiem uznał „za prawomocne rozwiązanie związku, na którego czele stał” (j.w.). Również TKK, „szykując się do opuszczenia okrętu” (nr 11/12) sprowadza cały swój program do postulatu amnestii” oraz wzywa do „kapitulacji i walki pozorowanej” (nr 13/14), zaś Bujak „ze śmiertelną powagą (…) przytacza powszechnie obśmiane propozycje” (nr 13/14). Jednak wszystkie „przejawy łaszenia się do komunistów nie mają znaczenia” (nr 11/12), są zaś spowodowane tym, że „przywódcy „S” tak przyzwyczaili się w okresie odnowy do zasiadania i rozmawiania z okupantem, że już zatracili umiejętność zwracania się do społeczeństwa. Każde ich oświadczenie i deklaracja jest w rzeczywistości skierowana do władz” (nr 18/19). Dla rewolucjonisty jest więc oczywiste, że „to nie komuniści rozbili konspiracyjne struktury „S”, lecz sami przywódcy wykreślili się z mapy politycznej walczącej Polski, choć formalnie i symbolicznie mogą jeszcze istnieć przez pewien czas” (nr 13/14). Pochłonięty „obalaniem mitów” rewolucjonista uderza nawet wtedy, gdy „N” naraża się na zlinczowanie”. Odkrywa więc przed nieświadomymi fakt, że Watykan prowadzi skomplikowaną, tajną grę z Moskwą, w której za cenę osłabienia przez Kościół polskich dążeń wolnościowych, uzyskuje się zmniejszenie prześladowań religijnych w ZSRR, przy czym fakt ów, przy oczywistym na ten temat informacji, jawi się mu na drodze prostego braku pozytywnych rozumowania: „Cóż ma do zaoferowania Sowietom Kościół Rzymsko-Katolicki. Tylko swoją politykę w Polsce, bowiem tylko tutaj jest silny” (nr 18/19). Wizyta Papieża w Polsce jest według niego sukcesem politycznym komunistów, bowiem Papież nie przyjedzie tu po to, by robić rewolucję”, a samą swą obecnością umocni międzynarodową pozycję junty, natomiast społeczeństwo w oczekiwaniu i w nagrodę za zezwolenie na wizytę Papieża padnie przed władzą na kolana” (nr 18/19). Jeżeli wypowiedzi Prymasa Polski w wielu wypadkach rażą, wywołując w oczach wielu ludzi zdziwienie, jeżeli zawierają one często niezręczności, to jest oczywiste, że milczenie na ten temat może przynieść jedynie szkodę. Również rzeczowa analiza linii politycznej Kościoła, nawet, gdy jest to analiza krytyczna, byłaby zjawiskiem pożytecznym, dawałaby Kościołowi odzew swej działalności, a ruchowi oporu nie pozwoliłaby utracić samodzielności działania. W jeszcze większym stopniu konieczna jest analiza posunięć i błędów TKK. Publicystyka „N” w dziedzinie polemiki pozostaje w sferze rewolucyjnej retoryki. 3. Poczucie odrzucenia jako
tło postawy rewolucyjnej W tym nastroju, w którym świadomość posiadania prawdy jest pogłębiona poczuciem odrzucenia, rewolucjonista nie zauważa, że obok „KOS-u”, „TM” i „TW”, które bojkotują jego pismo, „zgodnie ze starą wschodnią i komunistyczną wiarą w nieistnienie wiary, w nieistnienie rzeczy nieznanych” (nr 18/19), wychodzi dziś w podziemiu szereg pism politycznych, społeczno-politycznych, literackich, toczących polemiki, próbujących dać opis i diagnozę sytuacji, szukających elementów do budowy programu; nie zauważa, że „S” – mimo swych słabości i błędów, mimo porażek – buduje tak przez niego prowadzone podziemne życie społeczne. Co więcej, rewolucjonista nie może zrozumieć, że jest owego życia cząstką, jednym z jego, choć marginesowych odłamów, potrzebnym tak samo jak atakowani przez niego „jawni kapitulanci”. Można i należy krytykować koncepcje St. Stommy, lecz nie sposób nie zauważyć, że jego wysiłki – choć być może bezowocne i nawet wychodzące z błędnych przesłanek – są częścią wysiłków dla całego narodu. Dla „N” koncepcje te są niekorzystne dla narodu, a korzystne dla interesu intelektualistów, kierujących się własnym interesem, bojących się, że w przeciwnym wypadku „czerwony nie zawoła – cip, cip kurki, pszenicy nie rzuci”. Społeczeństwo, zmagając się z komunizmem, musi tworzyć spektrum, którego częścią jest podziemie, inna zaś wyłania się na powierzchnię, próbując działać legalnie i jawnie. Wystarczy tylko wyobrazić sobie sytuację w więzieniach, bez wysiłków owych „legalistów”, żądających od komunistów przestrzegania prawa i nawet próbujących wpłynąć na jego kształt. Niekiedy właśnie „legaliści” swą postawą podkreślają siłę społecznego oporu, jak działo się to ostatnio z członkami i kierownictwem Związku Literatów Polskich. Właśnie to spektrum wyraża jedność społeczeństwa, którą „N” uważa za fałszywą i szkodliwą fikcję. Publicystów „N” interesuje w życiu podziemnym głównie to, co się mówi o nich na „opozycyjnych salonach”, a tam słyszą jedynie obmowę swego pisma i widzą „kadzidupstwo salonowe”. Swe samopoczucie wzmacniają więc przez cytowanie poufnych stwierdzeń tych, z którymi toczą bezpardonową walkę na idee, czyli „wysoko postawionych”, „wybitnych działaczy „S”, którzy prywatnie przyznają im rację, boją się jednak oświadczyć to publicznie, natomiast po cichu obiecują, że w przyszłości przyłączą się do „N”. W postawie rewolucyjnej jest coś z buntu dziecka przeciw rodzicom, kiedy to w wieku dojrzewania dochodzi się do wniosku, że starsi nie zawsze mają rację. Stąd też często na łamach „N” familiarne słownictwo – Lech, Zbyszek, Władek, występują tu jak znani od lat starsi krewni, śmieszni przez swą nieudolność, od kiedy okazało się, że te podziwiane do niedawna ideały też robiły błędy. Redaktorzy „N” chcą jakby prowokować swą niedojrzałością, choćby przez wybór pseudonimów, rodem ze słownictwa zbuntowanych nastolatków. Po „N” szaleją więc pióra Dzikusa Podziemia, Wacława Wojennego, Antoniego Wichrzyciela czy Turkucia Podjadka. Szaleją, bo czują się odrzuceni, co z kolei wzmaga stan zagrożenia. Rewolucjonista ma świadomość działania w nieprzyjaznym otoczeniu, przy czym największe zagrożenie stwarzają ci, co walczą z tym samym co on przeciwnikiem lecz nie podzielają rewolucyjnych idei. Herezję antyrewolucyjną tropi więc także wśród tych, którzy zgodnie z wezwaniem „N” zakładają polityczne partii – „w ulotce RPS (Robotniczej Partii Solidarności) przejawia się postulat wolnych wyborów, ale nie ma mowy o walce o niepodległość”. Równie gorszy go fakt pojawienia się w nazwie partii słowa „Solidarność”, bo już niedługo po „S” pozostanie jedynie wspomnienie (nr 11/12), gdy powstanie koalicja niepodległościowa. Związek Walki o Niepodległość mógłby ostatecznie otrzymać również nazwę „Solidarność” – jako, że Polacy lubują się w symbolach i pozorach oraz bardziej kochają mity niż rzeczywistość (j.w.). Widać powstające partie polityczne uruchamiają niespodziewanie zmysł obserwacyjny i „N” zauważa, że „są to ugrupowania maleńkie, kompromitujące samą ideę partii politycznej i poza nazwą nie mające zbyt wiele do zaoferowania” (nr 13/14). Czuje się w tym żal dziecka, które, gdy mu wreszcie kupią wymarzony samochodzik, odkrywa, że nie ma on prawdziwego motoru. 4. Polityka jako mit rewolucyjny
Recepta rewolucyjna i polityczna na komunizm jest prosta – wystarczy uświadomić sobie, że Polska jest krajem okupowanym i rządzonym przez namiestników Kremla, zanegować ten fakt przez założenie niepodległościowych partii politycznych, wezwać „Nie oglądaj komunistycznej telewizji! Nie słuchaj komunistycznego radia! Nie czytaj komunistycznej prasy!” (nr 11/12), by móc spokojnie oczekiwać nadejścia rewolucji. Kto zaś nie posłucha wezwania, sam sobie winny, kapituluje wobec komuny. Nie znajdą się więc w „N” analizy poszczególnych posunięć władz, sposób walki z konkretnymi pokrzykiwaniami rządowej propagandy, rozważania nad taktyką ruchu oporu, związanej z koniecznością odpowiedzi na określone działania władz. Posiadając uniwersalny klucz, pozwalający zrozumieć sytuację globalnie, niepotrzebna jest znajomość posunięć przeciwnika – tylko, że w ten sposób myślenie polityczne staje się fetyszem, mitem bez pokrycia.
5. Śmierć krytyczna czyli rewolucja „N” odwołuje się więc do elity podziemia, jej też oferuje gotowy schemat: „Wymieniliśmy poszczególne etapy działań (własna odrębność programowa, tworzenie organizacji i łączenie ich w partie polityczne, porozumienie międzypartyjne, wyłonienie kierownictwa politycznego oraz Polskiej Reprezentacji Narodowej zagranicą – przy. aut.), jakie należy podjąć na płaszczyźnie politycznej, by przygotować elitę polityczną narodu (a przez nią i sam naród) do kolejnej ostatniej już rewolucji” (nr 13/14). Kto ma tworzyć ową elitę, z jakich środowisk ma ona się rekrutować pozostaje niejasne. W każdym razie, publicyści „N” są przekonani, że powstanie ona na gruzach Solidarności. Jak się więc wydaje, liczą oni na jej działaczy, na ludzi z TKZ, którzy zmęczeni trudnościami, rozczarowani biernością swoich kolegów z pracy, zradykalizują poglądy i wkroczą na jasną drogę działań rewolucyjnych. Inaczej mówiąc, rewolucjoniści – jak to już często się zdarzało – oczekują na sfrustrowanych, doprowadzonych do stanu agresji, gotowych powiedzieć „wszystko albo nic, teraz lub nigdy”. Rewolucyjna kuracja musi być bowiem gruntowna: „W londyńskim Instytucie Chorób Tropikalnych wobec chorych na amebę, stosuje się następującą terapię: chorych doprowadza się do stanu śmierci klinicznej, ameba zdycha, a człowieka przywraca się do życia. Wydaje się, że podobna terapia byłaby skuteczna na polski komunizm” (nr 16).
6. Przyszłość jako źródło optymizmu, czyli prezent od
historii Dla rewolucjonisty bowiem odsunięcie wybuchu na więcej niż kilka lat, oznacza, że całe jego postępowanie traci sens, jest więc równoznaczne z odsunięciem przewrotu w nieskończoność. Tak więc twierdzi: „Przed podziemiem stanęły dwie drogi prowadzenia dalszej walki, opierające się na dwu przeciwstawnych założeniach; 1. Komunizm (ZSRR) trwać będzie co najmniej kilka pokoleń (…). 2. System komunistyczny przeżywa swój ostatni kryzys strukturalny, z którego już się nie podniesie (…). Władza wojskowych prowadzi do wojny. Jeżeli nawet do niej nie dojdzie, to wewnętrzne sprzeczności, bunty, rozruchy itp. dadzą początek dezintegracji imperium (…) w perspektywie 3-5 lat (nr 11/12). Pewność tu wyrażona nie przeszkadza „N” stwierdzić w innym miejscu, że systemy typu komunistycznego, jako pozbawione wewnętrznych dźwigni rozwoju, upadają jedynie pod wpływem warunków zewnętrznych (nr 18/19). Czując niemal namacalnie bliskość rewolucji jej zwolennik uważa za bezsensowne jakiekolwiek inne działania niż przygotowanie się do tego historycznego wydarzenia, jedyna aktywność, jaką uznaje, to propaganda rewolucyjna oraz tworzenie różnych szczebli rewolucyjnych organizacji, łącznie z porozumieniem się rewolucjonistów w skali całego obozu sowieckiego. „Kto chce się porozumiewać z Rosją Sowiecką, nie będzie popierał czynnie opozycji w demoludach” – stwierdza autorytatywnie „N” (nr 18/19), zarzucając jednocześnie takie właśnie pragnienia „Solidarności”, KSS KOR i wielu innym. W tym stwierdzeniu kluczową rolę pełni słowo „czynnie”. Nie sposób bowiem, aby „N” nie wiedziała, że już w okresie przedsierpniowym kontakty z opozycją były nawiązywane np. wspólne spotkania z działaczami węgierskimi (np. wspólne wydawnictwa z Węgrami – „Krytyka”), rosyjskimi, gruzińskimi, że wreszcie, co najważniejsze, Zjazd „S” wystosował „Posłanie do narodów Europy Wschodniej”, popierające działania na rzecz wolnego ruchu związkowego w krajach obozu sowieckiego. Lecz dla rewolucjonisty, czyn równoznaczny jest z gotowością bojową. „Czeka nas zatem głowienie się nie tyle nad wynajdywaniem rozmaitych metod walki z komunizmem, dostępnych dla wszystkich, ale tworzenie instrumentów tej walki. Dopiero w przyszłości może pojawić się niebezpieczeństwo, że celem jakiejś partii stanie się samo jej istnienie, a nie walka. Na to jednak nie pozwoli nam rozwój wydarzeń, w przyszłości czeka nas bowiem rewolucja” (nr 13/14). Chciałoby się tu zapytać – a jeśli nie czeka? Jeśli celem tych rewolucyjnych partii stanie się samo ich istnienie? Co wówczas zrobi ”rewolucyjna kadrowa elita narodu”? Historia Czerwonych Brygad i innych Rewolucyjnych Armii Wyzwolenia winna co najmniej zmusić do refleksji. 7. Historia jako
zastygła przeszłość 8.
Rzeczywistość zaklęta w słowach czyli o odkrywaniu istoty rzeczy Taką rolę odwracania uwagi pełni też, według „N”, działalność na rzecz przestrzegania prawa, która jest uznaniem prawomocności systemu komunistycznego. Publicystyka „N” więc obiecuje: „My nawet placem nie kiwniemy, by zmusić rząd PRL do przestrzegania prawa i konwencji międzynarodowych” (nr 11/12). Oburzenie publicystów „N” wywołuje akcja listów protestujących do władz po zamordowaniu Grzegorza Przemyka, która jest „w istocie rzeczy” dostarczaniem „okupantowi legitymacji władzy” – jak stwierdza publicysta – „czy do Hansa Franka też pisywano listy?”, stawiając pytanie retoryczne. Stawiając znak równości pomiędzy Generalną Gubernią, a współczesną Polską, rewolucjonista sam dowodzi, do jakich absurdów prowadzi poszukiwanie istoty systemu i ocena każdego zjawiska z punktu widzenia wszechogarniającej całości. 9. Zatrute słowo –
kompromis Przełom sierpnia polegał nie tylko na tym, że fakt ten został zapisany w postaci dokumentu – Porozumienia. Był to akt godzący w komunistyczną wszechwładzę, negujący prawo PZPR do nieograniczonego panowania. W tym sensie był to akt rewolucyjny, odbierający komunistom ich legitymację władzy zarówno ideologicznie jak i prawnie. Podpisując porozumienie, przyznali bowiem, że w Polsce ci są ciałem obcym, zewnętrznym wobec społeczeństwa, a władza ich pochodzi z obcego nadania i jest akceptowana o tyle tylko, o ile stoi za nią obce mocarstwo i siła. I właśnie siłą udało się władzy w grudniu 1981 roku złamać porozumienie. Lecz jest też oczywiste, że gdyby to społeczeństwo okazało dostateczną siłę, rozwój sytuacji poszedłby w kierunku dalszego ograniczenia komunistycznej władzy, w perspektywie ku uzyskaniu niepodległości. Fakt porażki jest bowiem dowodem słabości, lecz nie stanowi dowodu na fałszywość obranej drogi. Powoływanie się na sierpniowe porozumienie, przypominanie o tym, kto złamał kompromis, pełni dziś ważną rolę – jest ciągłym przypominaniem władzy o braku jej mandatu społecznego, jest też jednocześnie wzywaniem społeczeństwa do oporu. Powtórne negocjacje są dziś rzeczywiście mało prawdopodobne – mimo oporu społeczeństw jest ciągle rozbite, brak mu dostatecznej siły, by władza poczuła się zagrożona jego działaniami. Lecz mimo tego jest dostatecznie silne moralnie, by stawić opór normalizacji, by stale odmawiać komunistom częściowej choćby akceptacji, choćby poprzez złamanie przez władzę bojkotu zakładanych przez nią instytucji. W tym miejscu znów widać sens społecznej jedności, niezależnie od obranych przez poszczególne grupy metod działania. Zepchnięcie TKK w sferę politycznego folkloru stworzyłoby dla władzy szansę przełamania oporu społecznego. TKK wypełniając postulaty publicystów z „N” – czyli ogłaszając rozpoczęcie przygotowań do rewolucji i przyszłej nieuniknionej wojny z ZSRR uzyskałoby jedynie miano politycznych szaleńców, tracąc jednocześnie społeczną akceptację, nawet sympatię. Wymarzona przez „N” Polska Reprezentacja Międzynarodowa na zachodzie, zdziałałaby tam mniej więcej tyle, co Rząd w Londynie, który miałby nad nią przewagę, że był i z punktu formalnego, nadal kontynuacją legalnych władz II Rzeczpospolitej. Solidarność stałaby się zarówno w kraju jak i poza granicami symbolem przeszłości, znakiem bezsensownego wysiłku, a argumenty Rakowskich, Urbanów, Koźniewskich, Passentów, namawiających ludzi do realizmu ukazujących im nieograniczoną siłę władzy, nabrałyby mocy. PRON, klasowe związki czy socjalistyczne stowarzyszenia twórcze otworzyłyby swoje podwoje dla załamanych ludzi. Normalizacja stałby się faktem.
10. Myślenie rewolucyjne a społeczne 11. Wnioski nie będące
jednak podsumowaniem I tu właśnie decydujący jest wybór wartości. Można bowiem próbować organizować rewolucję i w tym celu aktywizować „świadomą politycznie elitę”, oferować jej schematy i niepodważalne optymistyczne historiozofie. Można jednak nie wierzyć w żadne precyzyjne przewidywania przyszłości, w których dla jednych wynikają jednoznaczne wnioski o niezniszczalności systemu, dla innych zaś jego bezwzględny upadek jutro lub pojutrze. Jeżeli historia nas czegoś uczy, to właśnie tego sceptycyzmu, przekonania, że owe analizy oddają głównie stan ducha „proroków” i to tym bardziej, im bardziej kategoryczne wnioski formułują. Innym ważnym wnioskiem z obserwacji historycznych jest podejrzliwość w stosunku do rewolucjonistów i rewolucyjnych partii. Specyficzną cechą posierpniowej rewolucji w Polsce było to, że nie była ona ani organizowana, ani kierowana przez rewolucjonistów. Dla publicystów „N” brak ów był przyczyną porażki, dla piszącego te słowa dowodem na rozumienie faktu, że przemoc raz zastosowana staje się trwałym elementem życia społecznego oraz przekonania, że rewolucja opanowana przez partię rewolucyjną prowadzi do dyktatury. Użycie przemocy jest bowiem złem samym w sobie, co oczywiście nie oznacza, że nie może być zastosowane w obronie. Nie staje się jednak przez to działaniem moralnie dobrym, jak zdają się sądzić rewolucjoniści. W zamieszczonych w „N” tekstach widać niekiedy próbę refleksji nad własną postawą. Nie będę ich tu wymieniać, warto jednak o tym pamiętać, aby nie potraktować pisma jako li tylko bredzenia. Byłoby to krzywdzące i niesłuszne – bowiem za każdym razem, gdy rewolucyjna wizja świata przestaje ten świat zasłaniać, publicyści „N” wykazują umiejętność myślenia i rozumowania. Co więcej – za wszelką cenę starają się uniknąć antydemokratycznych rozwiązań docelowych, co jest o tyle cenne, ze maksymalistyczne myślenie często ześlizguje się w kierunku wyborów autorytarnych jak np. Program Bieżący ogłoszony przez zespół „Głosu” z wizją niepodległej Polski, jako kraju o systemie władzy militarno-teokratycznej uzupełnionym związkiem zawodowym, będącym w tym ujęciu rodzajem korporacji. Wszystko razem podlane nacjonalistycznym sosem. Natomiast „N” udało się uniknąć nacjonalistycznej protezy, co jest dodatkowo podkreślone przez autentyczne zainteresowanie losem innych narodów imperium sowieckiego. Zauważono kiedyś, że rewolucja „to piękna choroba”. Jest też chorobą zaraźliwą. Są na nią narażeni szczególnie ludzie, działający w ciężkich, wymagających odpowiedzialności warunkach. Grozi więc nam wszystkim podejmującym pracę w konspiracyjnych strukturach „S”; wiara w rewolucję pozwala na stworzenie sobie jasnego, pełnego obietnic świata, zwalnia od osobistej odpowiedzialności, załatwia podejmowanie wyborów. „N” wzywając nas do szeregów rewolucjonistów, ukazuje nam krzywe zwierciadło naszych myśli i marzeń. Jest więc przestrogą. |
||
![]() |
||
![]() |
![]() |