![]() ![]() |
![]() |
|
Niepodległość, 1983, Numer 18-19 |
||
![]() |
Henryk Pobożny - Gra Watykan - Moskwa |
|
„Bóg jest to zdechłe ścierwo, które smrodem swego rozkładu
zatruwa cały świat”. Włodzimierz Ilicz Lenin 17 stycznia 1923 r. Agencja
Ost – Express donosiła z Moskwy: Kwiecień 1923 r. w „Prawdzie”, w związku z procesem
katolickiego duchowieństwa, pisano: Polacy sowietyzowani z dużym powodzeniem już drugie pokolenie utracili w latach 40 – tych i 50 – tych nie tylko elitę polityczną (własnych przywódców i kadry) ale także zdolność politycznego myślenia. Zastąpiło je reagowanie uczuciowe, myślenie symboliczne i magiczne. Nastąpiło tym łatwiej, że nasze uczucia narodowe pełne są rozmaitych kompleksów i schematów. Naród szukający bez przerwy rekompensaty, która zrównoważyłaby często podświadome poczucie krzywdy i niższości wobec innych społeczności, nie może rozumować w kategoriach interesu politycznego, gdyż wymaga to zimnej analizy każdego wydarzenia i kalkulacji każdego posunięcia. Stąd bierze się szukanie autorytetów, które wiedzą lepiej co robić i uczynią wszystko za naród tak, by było dobrze oraz idealizowanie wybitnych Polaków. Ich wielkość jest lekarstwem na narodowe upokorzenia, co powoduje, że upragnione wizje zastępują obraz rzeczywistości sytuacji politycznej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wskazane zjawisko dotyczyło tylko przeciętnych poddanych, ale niestety stało się ono również udziałem elity społecznej (nie politycznej) formującej się na nowo w drugiej połowie lat 70 – tych. Większość osób zajmujących się polityką w Polsce doskonale wie, że społeczeństwo karmi się mitami, żyjąc w apatii i iluzji. Nie chcą oni jednak rozbijać mitów (cały czas je wzmacniają) by nie pozbawić narodu wprawdzie złudnej ale zawsze nadziei. Uważam, że rozbijanie mitów jest bardzo bolesnym ale koniecznym warunkiem wstępnym podjęcia racjonalnej działalności politycznej. Jednym z szeregu zagadnień, o których w Polsce nie można pisać, nie narażając się na zlinczowanie, gdyż obala się w ten sposób kolejny mit, którym żywi się słabe polityczne społeczeństwo, jest problematyka stosunków na linii: Moskwa – Watykan – Prymas i Episkopat Polski – środowiska katolickie? Rada Prymasowska, KiK - L. Wałęsa. Wprawdzie ostatnio wiele pisze się o poparciu kard. Glempa dla komunistycznej normalizacji (w piśmie Woli „Idee” Pan Szary domaga się nawet ustąpienia Towarzysza Prymasa, ale jakby zapomina od kogo pochodzi nominacja), ale milcząco przyjmuje się, że nie ma on zwierzchników lub że nie wykonuje instrukcji nadsyłanych z Rzymu (a jakie?). Zdaniem piszącego jest wręcz przeciwnie. Aby zrozumieć politykę Arcyb. Glempa, trzeba odpowiedzieć na pytanie o politykę Watykanu. Pierwszym problem, który się nasuwa jest: „Czy mamy do czynienia z polityką polską w Watykanie, czy z polityką Watykanu w Polsce?” Wszyscy zaraz wykrzykną: „Ależ w Watykanie przebywa polski papież! Już Ojciec Święty o nas nie zapomni”. Oczywiście, że nie zapomni, tyle tylko, że kardynał Karol Wojtyła odkąd został następcą Św. Piotra jest: po pierwsze – pasterzem wszystkich katolików, po drugie – szefem państwa watykańskiego, a więc zwierzchnikiem hierarchii katolickiej na całym świecie i dopiero po trzecie – kardynałem polskim i Polakiem. A zatem jest przede wszystkim Ojcem Świętym, co oznacza, że musi troszczyć się o cały świat katolicki, o jego interesy i interesy Watykanu. Najważniejszym celem Watykanu (z jego punktu widzenia) musi być wzmacnianie światowej wspólnoty katolickiej i rozszerzanie jej wpływów (nawracanie pogan). W planie długofalowy cel ten zbieżny jest również z naszym interesem narodowym. Im bowiem silniejszy świat katolicki (ma się rozumieć na Wschodzie), tym słabsi są komuniści. Nie znaczy to oczywiście, że automatycznie silniejsza jest opozycja, ale stwarza to dla niej dogodne warunki rozwoju. W planie krótkofalowym jednak, w praktyce działania i polityki dążenia do wzmocnienia katolicyzmu na Wschodzie oraz dążenie do wzmocnienia opozycji w Polsce mogą prowadzić do sytuacji konfliktowych. Papież jako Polak, a może nawet bardziej jako Europejczyk Środkowy, wpływa na politykę Watykanu i obsadę stanowisk w hierarchii tak, by uwzględnić położenie katolików w obozie sowieckim. Paradoksem jest, że to właśnie prowadzi dopiero do napięć w kwestii polskiej polityki Kościoła. Wzmocnienie katolicyzmu na Wschodzie, a konkretnie zmniejszenie prześladowań Kościoła na Litwie, Białorusi i Ukrainie oraz przyznanie tamtejszej ludności jakichkolwiek uprawnień w dziedzinie religii w planie długofalowym (odrodzenie moralne w Sowietach) byłoby rzecz jasna dla perspektywy ruchu oporu w Polsce bardzo korzystne. Niestety za ustępstwami na Wschodzie (tj. w ZSRR) trzeba Kremlowi czymś „zapłacić”. Cóż zaś ma do zaoferowania Sowietom Kościół Rzymsko – Katolicki? Tylko swoją politykę w Polsce, bowiem tylko tutaj jest silny. Ponadto Polacy bez względu na okoliczności katolikami być nie przestaną. Podobnie jak w XIX wieku, mimo potępiania polskich powstań narodowych, odpadnięcie Polski od Kościoła Rzymowi nie grozi, a może zyskać coś niecoś na Wschodzie. Przyjrzyjmy się ostatnim stosunkom na linii Watykan – Moskwa. Mimo zamachu przygotowanego przez Andropowa stosunki te dziwnie się poprawiają. Najpierw Sowieci zezwolili na wyjazd do Rzymu biskupa Vaivodsa celem przyjęcia kapelusza kardynalskiego. W kwietniu zaś Rzym odwiedziło czterech (na 6) biskupów litewskich i oficjalnie dwukrotnie zaprosiło Papieża na Litwę. Podróż Papieża do Nikaragui wykazała, a wizyta w Polsce jeszcze to potwierdzi, że może zostać ona doraźnie wykorzystana również w interesie komunistycznej władzy (nie chodzi o to co będzie ludziom wmawiała propaganda, ale o to co będą ludzie myśleli po wyjeździe Papieża o systemie komunistycznym w Polsce). Po takich próbach i następnych ustępstwach wizyta na Litwie będzie bardzo prawdopodobna. Jeśli oficjalnie mówi się o pielgrzymce Ojca Świętego do ZSRR, tzn. że już wcześniej na ten temat prowadzono przynajmniej rozmowy sondażowe. Nie trzeba też przypominać, że gdyby Andropow chciał, to nie zezwoliłby na żadne podróże do Rzymu, a co najwyżej wysłał chętnych w zupełnie innym kierunku. A ponieważ trudno uwierzyć, że to Duch Święty spłynął na szefa KGB, pozostaje szukać odpowiedzi w polityce. Niewątpliwie jedną z przyczyn jest kryzys systemu komunistycznego, który stojąc na progu agonii, chciałby podeprzeć się autorytetem Kościoła (w ZSRR np. w republikach bałtyckich, gdzie opór przeciwko sowietyzacji jest najsilniejszy). Podobnie uczynił Stalin; w 1941 r., po ataku Hitlera, nagle Cerkiew otrzymała uprawnienia do odprawiania nabożeństw wśród żołnierzy broniących państwa komunistycznego, pod warunkiem wszakże, że będzie zachęcała ich w wytrwaniu w wierności dla władzy rad. Podstawową przyczyna jest jednak sytuacja w Polsce, która
grozi wybuchem reakcji łańcuchowej buntów we wszystkich barakach obozu.
Uzyskanie poparcie dla Jaruzelskiego jest potrójnie korzystne dla
komunistów: Krytycy linii politycznej arcybiskupa Glempa milcząco przyjmują, że nie rozumie On, bądź źle pojmuje instrukcje płynące z Rzymu. Gdyby tak jednak było, Arcyb. Glemp nie otrzymałby nominacji na kardynała. Jest On bowiem z punktu widzenia globalnej polityki Watykanu idealnym kandydatem na stanowisko Prymasa Polski. Każdy inny biskup byłby bardziej samodzielny, a oznacza to, że stawiałby Rzym przed pewnymi faktami dokonanymi i próbował wpływać na jego politykę w sposób o wiele bardziej odpowiadający nastrojom i sytuacji w Polsce. Trudno sobie po prostu wyobrazić większy stopień nieliczenia się z głosem opinii publicznej niż wykazuje kard. Glemp. Za tą interpretacją przemawia też fakt, iż oświadczenia Episkopatu różnią się w sposób zdecydowany od wypowiedzi Prymasa na korzyść ludzi stawiających opór komunistycznemu bezprawiu. Nawet wyjątkowa niezręczność Arcyb. Glempa jest jego atutem. W wypadku niepowodzenia politycznego zawsze będzie można powiedzieć, że zawinił Prymas, który nie zrozumiał co mu polecono wykonać. Teraz zastanówmy się jakie możliwości kształtowania poglądów i postaw mają zwolennicy prymasowskiej linii poparcia dla komunistycznej normalizacji. Oprócz publicznych wypowiedzi, wywiadów itp. samego arcybiskupa, pozostaje oddziaływanie poprzez Radę Prymasowską, krąg byłych doradców „S” związanych z Kościołem (red. Mazowiecki, dr Wielowiejski, działacze Klubów Inteligencji Katolickiej) oraz samego Wałęsę, nad którym „opiekę” sprawują: ks. Jankowski, Wielowiejski i Siła Nowicki. Porównajmy na początek wypowiedzi w/w osobistości by przekonać się czy są one zwolennikami tej samej koncepcji politycznej. W czasie pobytu w Rzymie i po rozmowach z Papieżem wiosną br. Kard. Glemp udzielił wywiadu katolickiemu pismu „Il Sabbato”, w którym zaatakował Bujaka za prowadzenie działalności podziemnej, która jest nierealistyczna i szkodliwa.(1) Następnie zaś stwierdził, iż demonstracje i protesty mogą jedynie zakłócić atmosferę oczekiwania na wizytę Papieża, natomiast jeśli w Polsce nie będzie starć i zapanuje spokój, to za dwa lata będzie można uruchomić pluralizm związkowy. Podczas kwietniowej konferencji prasowej L. Wałęsa złożył kolejną ofertę pod adresem komunistycznych władz. Ceną za rozpoczęcie rozmów byłaby zgoda Wałęsy na uznanie delegalizacji „Solidarności”. Przewodniczący wręcz stwierdził, iż w początkowym okresie związki mogłyby funkcjonować w oparciu o nową ustawę związkową (tzn. tę z 8 października delegalizującą „S” i potępioną przez całe społeczeństwo i TKK), choć jego celem pozostaje nadal pluralizm związkowy. O co tu chodzi? Jeden z punktów ustawy antyzwiązkowej stwierdza, że za dwa lata załogi będą mogły zdecydować jaki związek będzie działał na terenie ich zakładu. I z tym punktem związane są nadzieje na utworzenie Chrześcijańskich Związków Zawodowych. Nie miałyby one oczywiście żadnych uprawnień i byłyby manipulowane przez władze, gdyby działały na mocy ustawy z 8 października. Ale w komunizmie ważniejszy od wszystkich ustaw jest aktualny układ sił.(2) Komuniści mieliby dwa lata na przygotowanie się do utworzenia owych Chrześcijańskich Związków Zawodowych, nawet z Wałęsą jako przewodniczącym. Oferta Wałęsy mówi wprost: „rozpocznijmy rozmowy, pozwólcie nam działać jawnie, a w zamian wyjdziemy z podziemia i już nie będziemy kwestionować waszej władzy”. Tyle tylko, że Jaruzelski rozmawiać nie musi i bez tego bowiem oferty kapitulacji są z miesiąca na miesiąc coraz mniej wymagające (por. poprzednie oferty sprzed i po 10 listopada). W wywiadzie zamieszczonym w „Tygodniku Wojennym” 54/55 red. T. Mazowiecki ubolewał nad zbytnim radykalizmem przedwojennej „S” (my ubolewamy nad zbytnią ugodowością Związku w tym okresie, do czego wielce przyczynił się T. Mazowiecki): „Nigdy nie chcieliśmy powalić przeciwnika, chcieliśmy się dogadać. /.../ ... była szansa, czasu potrzeba było / ... / żeby się wiele rzeczy wygotowało. /... / nastąpiłaby korekta”. I dalej Redaktor wylewa swe żale na komunistów, którzy okazali się niegrzeczni i niewyrozumiali dla zapaleńców z „S”. Redaktorowi wtóruje Wałęsa (3) opowiadając zachodnim dziennikarzom, iż „część odpowiedzialności za 13 grudnia spada na Solidarność”. Oto więc przewodniczący i były doradca Związku stawiają na jednej płaszczyźnie ogólnonarodowy ruch sprzeciwu wobec komunizmu i sowiecką agenturę walczącą o przywilej uciskania narodu polskiego w interesie obcego mocarstwa i własnym. Co więcej, wskazują, że to nasza wina, żeśmy się zbyt energicznie buntowali przeciw dyktaturze. W pewnym sensie mają rację, gdyby bowiem „S” podporządkowała się komunistom (”wygotowała”), to wówczas z pewnością nie musieliby oni wzywać na pomoc wojsko. Dziwna jednak rzecz, że osoby tak ochoczo broniące „S” przed politycznymi zarzutami „N”, w tym wypadku jakoś zamilkły lub wręcz zachwycać się zaczęły głębokością myśli zawartych w wywiadzie (przegląd prasy w TM). Po spotkaniu Wałęsy z TKK słusznie wskazywano, że Lech w ten sposób wzmocnił autorytet TKK i poparł jej podziemną działalność. Ale wydanie przez TKK komunikatu o „uzgodnieniu wspólnych stanowisk” z Wałęsą ma też drugie znaczenie; sugeruje mianowicie, że oświadczenie Lecha o gotowości do rozmów z okupantem, jego starania o ugodę i oferty kapitulacji mają miejsce za wiedzą i zgodą TKK. Jak zatem mamy wierzyć w zapewnienia „Deklaracji Solidarność Dziś” o bezkompromisowej walce z reżimem, skoro jednocześnie po spotkaniu i „uzgodnieniu wspólnych stanowisk” z autorami Deklaracji Lech Wałęsa zgłasza gotowość uznania antysolidarnościowej ustawy z 8 października. Siedzenie okrakiem na barykadzie jeszcze nikomu na dobre nie wyszło! L. Wałęsa miał ostatnio kilka radykalniejszych wystąpień. Niestety każdej wypowiedzi tego typu towarzyszyło zaprzeczenie w następnym zdaniu. Przykładowo, wezwał on do ostrzejszych form oporu, tj. strajków, ale zaraz dodał, iż owe strajki nie mogą zaszkodzić gospodarce. Kto więc ma strajkować? Może studenci albo babcie klozetowe? Otóż pierwsze zdanie przeznaczone było po prostu dla publiczności i miało wzmocnić chwiejący się już autorytet Lecha (podobnie jak zapowiedzi uczestnictwa w pochodzie pierwszomajowym z robotnikami), a adresatem drugiego byli komuniści (1 Maja mogli też być spokojni, Lech wbrew kilkakrotnym zapowiedziom zamknął się w domu). Jeśli bowiem Wałęsa realizować ma koncepcje swoich opiekunów, nie może zbytnio skompromitować się, z drugiej zaś strony nie można być autentycznie radykalny. I tu tkwi źródło sprzeczności wszystkich jego wypowiedzi. Aby zrozumieć o realizację jakiej koncepcji tu chodzi, musimy powrócić do wywiadu udzielonego przez Przewodniczącego Rady Prymasowskiej, b. posła Stommę, „Tygodnikowi Powszechnemu”. Zachwyty Pana Stommy nad Prusactwem i Bismarckiem nie miały oczywiście nic wspólnego z kajzerowskimi Niemcami sprzed wieku ale odnosiły się do Polski roku 1983. Prawdziwym adresatem wywiadu nie byli też czytelnicy TP lecz Jaruzelski. Co chciał powiedzieć władzom Stomma? Otóż pragnął je przekonać, że nie utracą rzeczywistej władzy w państwie (my powiedzielibyśmy – w protektoracie), jeżeli zgodzą się na utratę monopolu gospodarczego i zezwolą na powstanie samorządów terytorialnych. Mówiąc w dużym skrócie i uproszczeniu, rząd pruski mógł sprawować władzę mimo, że w parlamencie nie miał większości; a to dzięki rozmaitych kruczków prawnych, na które pozwalała oktrojowana (nadana z góry) konstytucja. System gospodarczy oparty był na prawach rynku, choć państwo w dużym stopniu pomagało w rozwoju rodzimego przemysłu. Taka ograniczona demokracja nie ma nic wspólnego z realiami ustroju totalitarnego i nie może być powabna dla komunistów, gdyż ich celem nie jest wzrost potęgo gospodarczej państwa, rozwoju kraju, dobrobyt, awans cywilizacyjny ludności itp. lecz rozszerzanie i wzmacnianie sprawowanej władzy za każdą cenę. Jeżeli jej koszty będzie miało zapłacić społeczeństwo lub gospodarka, o którą tak troszczą się pozytywiści roku 1983, to komuniści nie zawahają się. Oni nie muszą wychodzić z kryzysu gospodarczego, oni muszą wyjść z kryzysu politycznego, tj. powtórnie zniewolić i zbydlęcić lub wymordować nieposłuszną część społeczeństwa a nie bawić się w uzyskiwanie jej poparcia. Do koncepcji Stommy nawiązuje Micewski na łamach tegoż TP przekonując władzę: „Drugie zadanie stojące przed polska myślą polityczną, a mianowicie skoncentrowanie społeczeństwa na sprawie rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego jest w wielkim stopniu utrudnione stanem środków masowego przekazu”. I dalej: „Wykopanie przepaści między decydującymi w kraju, a dużą i reprezentatywną częścią elity umysłowej nie służy bowiem niczemu, ani nikomu”. Wykopanie owej przepaści jest bardzo korzystne dla narodu (choć niekorzystne dla intelektualistów – Czerwony nie zawoła – cip, cip kurki – pszenicy nie rzuci). Gdyż uniemożliwia dyktatorskiej i agenturalnej władzy powtórne zapuszczenie korzeni w narodzie, jak to miało miejsce po 1945 r., kiedy w zamian za awans społeczny znaczna część młodej, naiwnej i ambitnej inteligencji poparła komunizm. Obecnie jednak, bez współpracy z okupantem nie potrafi wyobrazić sobie życia. Do czego bowiem sprowadza się propozycja Micewskiego? Dajcie nam dostęp do propagandy, a my zamiast potępiać spekulantów i milionerów (rzemieślników), będziemy zachęcać społeczeństwo, by zajęło się gospodarką. Dajcie nam możliwości, a będziemy rozwijać gospodarkę zamiast politykowania. Od razu widać, że Micewski sam nigdy nie próbował zakładać żadnego warsztatu w polskich (sowieckich) warunkach, może więc te bzdury wypisywać z czystym sumieniem. Ale nawet gdyby niezależna działalność gospodarcza była możliwa, to wzmacniałoby jedynie system komunistyczny, który ze swą nieefektywną gospodarką pasożytowałby na sektorze wyzwolonym. Podobnie wysuwane przez Kościół projekty założenia Banku Rolnego pod nadzorem Episkopatu, w ustroju o gospodarce rynkowej doprowadziłyby szybko do powstania całego sektora gospodarki niezależnej od państwa (por. działalność – spółdzielni w Wielkopolsce w XIX wieku). Ale właśnie dlatego komuniści nie mogą zgodzić się na realizację owego projektu, mimo że postawiłby na nogi polskie rolnictwo. Projekt założenia Banku Rolnego należy zatem wykorzystywać do kompromitowania komunistycznego systemu gospodarczego i polityki władz, gotowych zagłodzić społeczeństwo byleby nie dać możliwości niezależnego rozwoju polskim chłopom. Nie można natomiast trzymać całej sprawy w tajemnicy i toczyć zakulisowe pertraktacje, łudząc się, że cel jest realny. Koncepcja forsowana przez katolików związanych z Radą
Prymasowską jest: W tym miejscu zezłoszczony Czytelnik ma prawo zakrzyknąć: „Ależ ci z ”N” znów najątrzyli i świętościami narodowymi zatargali!”. Wesprzyjmy się więc autorytetem ks. Blachnickiego, którego trudno posądzać o jątrzenie i wrogość do katolicyzmu. Zacytujmy więc za KOS-em – wzorcem cnót solidarnościowych – fragment wypowiedzi założyciela i przywódcy „Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów” (organizacja powstała w Paryżu i skupia przedstawicieli młodej emigracji z Demoludów): „Osąd etyczny i pragmatyzm polityczny Koncepcje, które ks. Blachnicki odrzuca już na płaszczyźnie etycznej jako niezgodne z katolicka nauka społeczna, my zwalczamy na płaszczyźnie politycznej, jako wielce szkodliwe z punktu widzenia naszego cel – odzyskania niepodległego państwa polskiego. Wróćmy więc do polityki, gdyż rozpatrujemy tu problem wyłącznie w jej kategoriach. Pozornie mogłoby się wydawać, że skrytą intencją autora było wskazanie na Rzym jako źródło „wszelkiego zła ugody”. Ale tak nie jest, bowiem wszystkie ogniwa w łańcuchu Rzym – Wałęsa mają dużą dozę samodzielności, którą mogą wykorzystywać proporcjonalnie do swych zdolności politycznych. Nieszczęście polega na tym, że spośród owych ogniw jedynie pierwsze zdolne prowadzić politykę dużego formatu. Innymi słowy, to co dla Watykanu, a zwłaszcza Papieża jest jedynie środkiem, taktyką mającą na celu uzyskanie od Kremla ustępstw dla Wschodu (zmniejszenie prześladowań) i Polski (amnestia), dla kard. Glempa i jego doradców stało się celem. I w tym sensie mają rację ci, którzy zarzucają Prymasowi, iż nie rozumie co Doń się mówi w Rzymie. Postawmy teraz jeszcze raz pytanie, czy wyżej nakreślona
polityka, nawet w warunkach kiepskiego wykonania krajowego, może przynieść
nam jakieś korzyści. Zdaniem piszącego gra Watykan – Moskwa może być dla nas
korzystna pod dwoma wszakże warunkami: Przypisy: |
||
![]() |
||
![]() |
![]() |