![]() ![]() |
![]() |
|
Niepodległość, 1983, Numer 16 |
||
![]() |
Wacław Wojenny - Logika władzy |
|
Prześledzenie powojennej historii, a zwłaszcza dwóch
ostatnich politycznie burzliwych lat rozwiewa mity o złym samopoczuciu
reżimu komunistycznego w Polsce. Partyjny rząd nie zalicza się do tego typu
władzy, która nie posiadając żadnej legitymizacji swego istnienia może
frustrować się izolacją i brakiem akceptacji przez rządzonych. Zapewne
zdarzyły się i jej okresy niepewności i krótkiego oddechu, ale były to
okresy bardzo krótkie. Wytyczają je znane daty z historii PRL, kiedy partia
przyparta do muru, zmuszona była chodzić na wykalkulowane z góry w tajnych
gabinetach polityczne odwilże. W poczynaniach dalekosiężnych władza ta
wykazywała niezwykłą konsekwencję. A głównym celom rządu komunistycznego
nigdy nie jest dobro narodu, podwyższenie stopy życia społeczeństwa, ale
obrona fizyczna istnienia i panowania. Strategia tej obrony jest dobrze
opracowana, że należy tylko podziwiać precyzję wprowadzania jej w czyn.
Oczywiście zdarzają się i tutaj drobne porażki a nawet większe potknięcia.
Zaliczyć do nich można niepewną sytuację po kolejnych załamaniach
politycznych, z których zdecydowanie największym był Sierpień 1980. Władza
komunistyczna to z jednej strony ciężka, niereformowalna instytucja nie
zmieniająca stylu rządzenia od „zdobyczy” Stalina w tym zakresie, z drugiej
zaś wykazuje zadziwiającą pomysłowość i elastyczność w takich kwestiach jak
utrzymywanie w posłuszeństwie tych, nad którymi sprawuje kontrolę.
Społeczeństwo polskie nieobyte z zasadami politycznego myślenia, żyjące w
epokowym zakłamaniu, próbowało zwłaszcza w ostatnich latach przyzwyczaić się
do możliwości osiągania materialnego dobrobytu również w socjalizmie.
Wiedziano bowiem, że nic tak nie zmusza do lojalności jak uczestniczenie w
rozdziale dóbr materialnych, korupcji i osobistej bezkarności. Władza
zdawała sobie sprawę, że i tak nie wszyscy mogą być obdarowani, dawano więc
tym, którzy prześcignęli innych na serwilizmie, czołobitności i umizgach. I
trwał tak demoralizujący wyścig, przenoszący się na coraz niższe i mniej
ważne szczebelki zarządzania, aż do 1980 roku. Gdyby nie zupełny krach
gospodarki, gdyby władza z hojnością szacha perskiego mogła obdarowywać
wiernych, kosztem karania mniej wiernych ale pozostawiając im margines na
poprawę i powrót do łask, żylibyśmy dalej spętani ideologicznie, zakłamani
moralnie, pozbawienie potrzeb myślenia w kategoriach politycznych.
Powstała „Solidarność” – potężny polityczny ruch społeczny w
swojej liczebności i autentyzmie programu reform społecznych i
gospodarczych, stanowiących rzeczywistą konkurencję na rynku politycznym.
Dla partii, która nie chce i nie może dokonać politycznych reform, był to
sygnał alarmowy, że jej niepodzielnym władztwie zaczynają się dziać rzecz
nie przewidziane w programie, PZPR doskonale zdawała sobie sprawę, że
powstanie „Solidarności” czyni z niej zbędny element życia politycznego,
gdyż nie tylko odsłania jej prawdziwe oblicze antynarodowe, ale jeszcze
pokazuje, że Polacy świetnie potrafią się sami organizować i widzieć inaczej
przyszłość swojego kraju. W demokratycznych państwach organizacja czy partia
polityczna zagrożona w społecznym poparciu, wchodzić próbuje w różnorakie
kompromisy z innymi organizacjami czy partiami, które poparcie to posiadają.
Reżim komunistyczny nie mógł tego zrobić z dwóch powodów: Ani jedno ani drugie wyjście nie wchodziło nigdy, ani nie wchodzi teraz w rachubę. Podzielenie się władzą zachwiałoby podstawowy dogmat socjalizmu, a mianowicie zasadę dyktatury proletariatu. W praktyce nic nie ma ona wspólnego z rządami klasy robotniczej natomiast identyfikuje się z dyktaturą państwową całkowicie niekontrolowaną władzą nad społeczeństwem. Z tego też punktu widzenia opłaca się bronić generalnych założeń socjalizmu o radzieckim odcieniu politycznym. Drugi wariant scenariusza też niemożliwy jest do spełnienia. Kompromis zawarty między PZPR, a „Solidarnością” jak każdy układ między stronami wymagałby negocjacji zasadniczych punktów najbardziej interesujących obie strony. W przypadku komunistów stek bzdur i niedomówień legitymujących społeczeństwo i polityczne działanie władzy przy poważnych negocjacjach byłby nie utrzymania. Łączyłoby się to z utratą części, a w przyszłości całkowitej władzy. Dlatego też PZPR nie mogła pójść na żadne rzeczywiste zawarcie zgody – rozejmu z „Solidarnością”, gdyż byłby to jej początek końca. Albo Partia albo „Solidarność”. Te dwie organizacje polityczne z zasadniczego punktu widzenia nie mogły istnieć obok siebie, a tym bardziej współpracować. W przypadku Polski nie miało to żadnego znaczenia, że „Solidarność” to naród to przyszłość, to przełamanie barier służalczości i materialnych wyznaczników wartości człowieka, gdyż celem tych którzy mienią się polskim rządem było ratowanie socjalizmu wschodniego i jednowładztwa partyjnego. Cały rok 1981 to rok zwykłych draństw politycznych, to bezczelne kłamstwa, to polityka wygrywania jednych przeciwko drugim (Wałęsa – doradcy, doradcy – doły związkowe, inteligencja – robotnicy, robotnicy – chłopi), to misternie opracowany plan prowokacji (Bydgoszcz, Rondo Warszawa, Zielona Góra, Radom, WOSP), to cykl porozumień, który w momencie podpisania był już skazany na zapomnienie. Przerażająca, ale logiczna konsekwencja w działaniu – gra pozorów, rozbrajanie ideologiczne, wplątywanie w problemy drugoplanowe, aż do całkowitego zmęczenie przeciwnika. Czy musiało do tego dojść? Analiz i recept już teraz jest wiele. Nie będę ich omawiał, gdyż nie jest to treść niniejszego artykułu. Sądzę jednak, że przy takim rozwoju wypadków jaki miał miejsce – Grudzień 81 był logiczną konsekwencją Sierpnia 80. Musiał być, gdyż takie są zasady funkcjonowania realnego socjalizmu. I każdy ewentualny Sierpień, w przyszłości będzie miał swój odpowiednik w Grudniu, dopóki Rosja będzie Rosją, krajem gułagów, przymusu pracy, tortur i zniewolenia umysłów. Będzie miał swój odpowiednik, jeżeli jego celem będzie znowu porozumienie i negocjacje, a nie kurs na pełną niepodległość. To, że Grudzień 1981 był pełnym zaskoczeniem dla wielu ludzi, świadczy o niewielkim politycznym wyrobieniu polskiego społeczeństwa i nieznajomości zasad funkcjonowania ustroju, w którym żyje ono prawie 40 lat. I z tego względu zamach stanu, dlatego że był szokiem dla większości Polaków – spełnił swoja rolę. Grudzień 81 musi rozwiązać wszelkie złudzenia, że jakakolwiek niezależna struktura społeczna może być partnerem porozumienia z komunistami i mieć realny wpływ na kształtowanie rzeczywistości polskiej. Wniosek wydaje się oczywisty, ale nie dla wszystkich jednakowo jasny. Do tych, którzy sprawiają wrażenie, że niewiele zrozumieli należy niestety większość struktur podziemnej „Solidarności”, która nawet wtedy kiedy ulicach przelewały się żelazne cielska czołgów z iście pruską dokładnością rozprawiano się z opozycją, mówiły o porozumieniu z ludźmi okupującymi naród. Cóż to za pomieszanie pojęć – wojna, tysiące internowanych i aresztowanych, zabici i sugestia podpisania swoistego aktu kapitulacji. W tej samej z resztą tonacji zostało utrzymane ostatnie oświadczenie TKK, ogłoszone w T M nr 41. Ale cóż, nic nie można poradzić, jeżeli niektórzy nie potrafią zrozumieć prostego faktu, że junta nie po to wywoływała wojnę i zniszczyła „Solidarność” żeby później z nią rozmawiać o podziale władzy i kompetencjach. Militarni zwycięzcy zawsze narzucają swoje warunki porozumienia, a warunkiem junty jest całkowicie podporządkowanie i niedopuszczenie do żadnego porozumienia. Wydaje się, że doszliśmy do takiego momentu, że musimy jasno uświadomić sobie i społeczeństwu jaki cel będzie przyświecał naszej dalszej walce z azjatyckim totalitaryzmem. Czy chce wzorem lat 1980 – tych doprowadzić do reaktywowania „Solidarności” – czy może jest inne wyjście. Rozwiązanie pierwsze nie jest możliwe i już było to mówione. Posiada ono błąd w samym założeniu. Władza komunistyczna nie chce i nie może dzielić z nikim władzy, a jednowładztwo determinuje tylko krótkofalowe kompromisy taktyczne. Nie po to testowano sposoby łamania strajków i walk ulicznych, by doświadczenia płynące z tych lekcji odłożyć do lamusa i nigdy do nich nie powracać. Powróci się do nich tyle razy ile będzie potrzebne i w takim wymiarze w jakim to będzie z ich punktu widzenia niezbędne. Porozumienie zgodne z logiką władzy nie wchodzi w rachubę ani teraz ani na przyszłość. Czerwony wie, że z każdej strony rzetelnego porozumienia, wyzwala wśród Polaków natychmiastowy wzrost potrzeb zmierzających do zdobycia większych niż proponowanych wolności. A to jest bardzo groźne, bo znów trzeba wypuszczać kohorty ZOMO, aby zrobiły kolejny porządek z buntownikami. Dlaczego junta woli rozmawiać tylko z sobą, odwrócona plecami – za dźwiękoszczelną szybą i to jej wystarcza, bo chodzi jej przede wszystkim o dialog. Rozmowa i zasady jej prowadzenia nie mają znaczenia. Odrzucając więc jakikolwiek kompromis musimy sobie dobitnie uświadomić zasadniczy fakt. Skoro nie można osiągnąć korzystnego kompromisu, skoro cel społeczeństwa i od niego oczekuje się tylko kapitulacji, pozostaje tylko jedno, jedno wyjście – rozpocząć walkę o suwerenne prawa narodu i demokratyczny ustrój Polski. Aby mieć tą upragnioną demokrację jak twierdzi Bertrand Russell trzeba mieć trochę wiary w sobie w to, że możliwe jest jej wywalczenie oraz skupienie się wobec sensownego programu politycznego – wyłącznie politycznego, który wskaże w jaki sposób walczyć. I to jest wg mnie realne wyjście z sytuacji, która jest bez wyjścia. |
||
![]() |
||
![]() |
![]() |