Niepodległość, 1982, Numer 11-12 |
||
Odpowiedź redakcji |
||
Zarzuty naszego Czytelnika mają charakter typowy, dlatego też
odpowiemy na nie obszernie 1. Krąg odbiorców „N”: My nie piszemy dla wszystkich lecz szukamy osób o poglądach zbliżonych do naszych, aby dalej wspólnie kontynuować działalność antykomunistyczną, inni czytelnicy powinni przestać obrażać się na „N”, że nie podziela ich zapatrywań i wybrać sobie inne pisma niezależne jako obiekty swych sympatii politycznych. Do czytania „N” nikogo nie zachęcamy, a z naszych poglądów nie zrezygnujemy, najwyżej zmniejszymy nakład. 2. Kwestia form protestu 3. Krytyka kierownictwa „S” Co się zaś tyczy „powszechnie znanych nazwisk”, to autor padł ofiarą choroby rozpowszechnionej przez KOR, a zwanej „paranoją jawniacką”. Autorytet można oczywiście zawdzięczać nazwisku zdobytemu w poprzednim okresie, ale może on również tworzyć się w działaniu. Członkowie Rządu Narodowego (poprzednio Komitetu Ruchu, Centralnego Komitetu Narodowego) z okresu Powstania Styczniowego byli nikomu nieznani, nawet gdyby ogłosili swoje nazwiska też nikomu nic one by nie powiedziały, a mimo to Rząd Narodowy cieszył się większym autorytetem niż TKK. Dlaczego? Bo działał. Podobnie nazwiska członków KG AK i Delegatury nie były powszechnie znane (choć znany był skład rządu londyńskiego) i jakoś dziwnym trafem w obu przypadkach państwo podziemne stworzono 4. Kwestia polemik „N” nie znajdzie nigdy zwolenników wśród polskiej inteligencji, której lata ZMP przetrąciły kark. Mimo, że ludzie ci przeszli proces odchodzenia od komunizmu, pozostało w nich przekonanie o wszechpotędze tego ustroju i własnej bezsilności. „N” nie jest dla tych, co zrozumieli potworność i błędność założeń Marksa – Lenina – Stalina, ale dla ludzi, którzy nigdy nic wspólnego z realnym socjalizmem nie mieli. By spodobać się tej pierwszej grupie musielibyśmy oprócz przyjęcia bezpłciowego, mdłego i zagmatwanego stylu, wyrzec się wszelkich ostrych granic i kryteriów między walką z komunizmem a jego podtrzymywaniem itp. W naszych artykułach czytelnik nie znajdzie korowodu ulubionych słów polskiej inteligencji: „ale, chyba raczej prawdopodobnie może do pewnego stopnia postępowanie X – a okazałoby się ewentualnie niesłuszne, choć ... itd.”. W Polsce zresztą mało zwraca się uwagi na argumenty; najważniejsze są nazwiska, nie co ale kto to mówi. Na tym polu zaś konfrontacji „N” nie wygra. Trudno dyskutować z głuchymi. „N” ukazuje się od roku i każdy numer jest zbiorem artykułów polemicznych. Jaki oddźwięk one znalazły? Żaden. Kto podjął dyskusję? Nikt. Dlaczego? W Polsce panuje zwyczaj przemilczania. Najlepszym przykładem z czasów minionych był program L. Moczulskiego „Rewolucja bez rewolucji”, który nie spotkał się z żadną dyskusją i z żadnym omówieniem, a tylko plotkami jakoby autor był agentem policji. Dziś stawiana tam teza, iż niepodległość jest warunkiem wszelkich reform okazała się słuszna. Klęska natomiast poniosła koncepcja Kuronia, według której niepodległość mieliśmy odzyskać stopniowo, w wyniku udanych reform, choć można powiedzieć, że walka o reformy była konieczna, by ludzie przekonali się, że bez obalenia komunizmu (tj. głównej reformy) żadnych istotnych zmian na lepsze nie będzie. A więc metody działania Kuronia, KOR itd. (a nie ich koncepcje) realnie naszą niepodległość przybliży. ”N” nie jest zwolenniczką ani przeciwniczką konkretnych ludzi: Kuronia, Moczulskiego, Bujaka i innych, czego koledzy z opozycji demokratycznej pojąć nie potrafią. Podobały nam się niektóre poglądy Kuronia i Moczulskiego, a inne nie; czasami zdarzało nam się poprzeć Bujaka, na ogół jednak krytykowaliśmy go. Takie postępowanie utrudnia zakwalifikowanie nas (tzn. czyimi ludźmi są ci z „N”) i dlatego inne pisma wolą z nami nie polemizować. Oczywiście pozostałe pisma niezależne mogą nadal nas nie dostrzegać; zobaczymy kto na tym wyjdzie lepiej. A propos rzeczowej argumentacji, oczywiście należy
argumentować, ale raczej w nieskończoność i bez rezultatu jeśli odbiorcą ma
być RKW M, na jego koncepcję wpływ mają bowiem: Jeśli organ MRKS-u „CDN – GWR” krytykując koncepcję społeczeństwa podziemnego nie był w stanie wpłynąć na RKW, to tym bardziej „N” stojąca poza „S” nie ma żadnych szans w tej dziedzinie. 5. Problem prognozowania Panuje moda, zwłaszcza wśród inteligencji, na prorokowanie ZSRR życia jeszcze przez wiele stuleci, zwalnia to bowiem od podejmowania bardziej radykalnych politycznie działań. Nasza prognoza załamania się obozu do roku 1986 oparta jest na wyliczeniach ekonomicznych. Spadek produkcji, niewydolność systemu, nawrót do komunizmu wojennego (kartki i reglamentacja od Berlina do Władywostoku i od Gdańska do Rijeki), to wszystko musi się odbić na potencjale militarnym, spowodować rozruchy, bunty i tendencje odśrodkowe. Początek opozycji w NRD i tamtejszy ruch strajkowy na wzór polskiego z lat 70-tych nie jest przypadkowy. Można wręcz matematycznie wyliczyć daty załamania się poszczególnych struktur gospodarczych (a więc i politycznych) KDL-ów. Militaryzacja (a zatem również wojna) pozostaje ostatnią deską ratunku systemu komunistycznego. Polska nie jest wyjątkiem. My jedynie wyprzedzamy inne kraje. Oczywiście załamanie może trwać, rozpad może się przeciągać o ile nie będzie wojny, ale dekada lat 80-tych przeniesie dezintegrację imperium sowieckiego. Jest to nie tylko nasze zdanie, ale także wielu ekspertów amerykańskich. Tylko w Polsce panuje moda na masochizm. 6/ Kwestia nacjonalizmu My nie cieszymy się z tego, że mordowano kobiety i dzieci w obozach Szatila i Szabra, ale z tego, iż z Libanu (niestety tylko południowego) przepędzono wojska proradzieckie, czego skutkiem ubocznym były ofiary wśród ludności cywilnej. Przypominamy, że w czasie II wojny światowej w czasie nalotów dywanowych na Rzeszę ginęły wyłącznie osoby cywilne, krewni ludzi odpowiedzialnych za hitlerowskie bestialstwa. W interesie Polaków i Afgańczyków jest rozbicie ZSRR – to płaszczyzna naszego porozumienia. Pozostaje jednak problem czyim kosztem tzn. czy cenę osłabienia Rosji ma zapłacić Polska czy np. Afganistan i tu oczywiście nasz interes jest całkowicie przeciwstawny. Afgańczykom zależy na interwencji w Polsce (przegranej przez ZSRR), Polakom na tym samym w Afganistanie. Nie jesteśmy Chrystusem narodów i Armii Czerwonej zapraszać nie będziemy, tym bardziej, że sami nie bylibyśmy w stanie jej pokonać, ale intensyfikując naszą walkę z komunizmem pomagamy w pewnej mierze Afgańczykom. /red./ |
||